niedziela, 27 lipca 2014

Troczę moich wspomnień z 1939 roku. Część 1.

Wspomnienia tamtych wydarzeń noszę w świadomości do dziś. Są to strzępy wydarzeń jakie zachowała moja pamięć. Widocznie wydarzenia ta były dla niespełna 6 letniego dziecka na tyle mocne, że na trwałe zapadły w moją świadomość. Poniżej kilka wspomnień, które pomimo upływu 75 lat nadal dość dobrze zapamiętałem.

Mauser

Wojna trwała już od kilku dni. Od kilku dni i nocy, bowiem zwłaszcza nocą słychać było od strony Wejherowa odgłosy walki, które brzmiały jak odległy grzmot. W ciągu dnia odgłosy te były mniej wyraźne, a o trwającej wojnie przypominały nam tylko niemieckie samoloty, które na niskim pułapie przelatywały nad Cisową w kierunku Śródmieścia i portu. Cisowej samoloty te nie atakowały, pomimo tego na noc zaciemnialiśmy okna, bo takie było polecenie.

Pierwsze dni wojny upływały nam spokojnie. Ojciec nie jeździł do pracy, więc godzinami słuchał radia, komentował wydarzenia, dzielił się swoimi uwagami z mamą i klął. Mama z siostrą krzątały się po kuchni, bądź na podwórzu plotkowały z sąsiadkami na wojenne tematy. Osiedlowy sklep Stencla przy ul. Jęczmiennej, w którym głównie zaopatrywała się nasza rodzina(mieliśmy tam zeszyt), był wprawdzie otwarty, ale towaru było w nim niewiele, bo przezorni mieszkańcy Ćmirowa i Strasznicy wszystko co użyteczne wykupili. A użyteczne było prawie wszystko – nie tylko żywność, ale też mydło, zapałki, a nawet pasta do butów.

Mniej więcej po tygodniu trwania wojny, nocą odwiedziła nas brat Ojca – Janek, mieszkaniec Orłowa, hydraulik, a teraz żołnierz Obrony Narodowej. Korzystając z kilkugodzinnej przepustki przyszedł nas odwiedzić, bo do Orłowa było zbyt daleko. Prosił Ojca, aby powiadomił jego żonę, że jest cały i zdrowy, a jego oddział walczy w okolicach Łężyc i Rumi.

Wizyta Janka sprawiła, że wszyscy otoczyliśmy go ciasnym kręgiem i słuchaliśmy jego wojennych relacji. Pamiętam, że mnie rodzice posadzili na stole, tuż przy siedzącym wujku. Szczegółów wojennej opowieści oczywiście nie pamiętam. Uderzyło mnie jedno – wujek mówił coś o brakach karabinów u naszych żołnierzy, o silnych natarciach „szwabów” i chwalił się zdobycznym niemieckim karabinem, który nazywał Mauserem. Wszyscy po kolei brali ten karabin do rąk. Również mnie spotkał ten zaszczyt. Przez chwilę dane mi było potrzymać ten karabin. Był dla mnie bardzo ciężki, a jego stal była bardzo zimna.

Wizyta wujka Janka trwał krótko, ale my już do rana nie spaliśmy. Rano dnia następnego rodzice zaczęli pakować niezbędne do życia rzeczy i Ojciec zadecydował, że ewakuujemy się do Gdyni, do wujostwa, do Urzędu Morskiego, gdzie pracował wujek Franek. Rodzice byli mocno przekonani, że Niemcy mogą zająć przedmieścia, ale sama Gdynia się obroni, bo z pomocą przyjdzie generał Bortnowski i jego „żelazna dywizja”.

Czy decyzja o ucieczce naszej rodziny do Śródmieścia zdecydowała wizyta wujka Janka nigdy się nie dowiedziałem, bowiem do tej sprawy już nigdy rodzice nie wracali, ale wujka Janka i jego zdobyczny niemiecki karabin wspominam do dziś.


Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz